Odcinek Osiemnasty
w którym zwiedzamy różne starożytne budowle
Jak zwykle spotkaliśmy się w magazynie, gdzie Ania przedstawiła nam plan dzisiejszego spotkania. Będziemy dzisiaj szukać twierdzy w nadziei na znalezienie znaczników do nazwania naszych Kocisów. Na początku musieliśmy zrobić sobie kilka oczu kresu (przy okazji musieliśmy się zaopatrzyć w więcej pereł, bo podeszliśmy do kwestii ich zużycia dosyć pesymistycznie).
Zrobiwszy sobie dziesięć oczu zobaczyliśmy jeszcze tylko, czy wszystko dobrze działa i wyszliśmy na dwór. Przeszliśmy kawałek poza nasz ogródek i puściliśmy jedno oko... straciliśmy je, ale przynajmniej wskazało nam, dokąd iść. Przeszliśmy obok wioski i dotarliśmy do górki, w której planujemy zrobić stację kolejową, gdzie puściliśmy następne. Wywiodło nas w soczyście zielone pola, a potem w średnio gęsty las...
Szukając twierdzy trafiliśmy na pustynię, gdzie przywitała nas... świątynia. Co prawda nie tego się spodziewaliśmy, ale w końcu w piramidzie też mogą być jakieś drogocenne przedmioty!
Zaznaczyliśmy sobie świątynię na mapie i poszliśmy dalej... a raczej z powrotem, bo jakoś dziwnie nas te oczy wiodły. Po drodze trafiliśmy na pustynne pszczoły, ale na szczęście nas nie pożądliły.
W końcu oczy stanęły w miejscu i zaczęliśmy kopać w dół. Po drodze natrafiliśmy na jaskinię z ujściem opuszczonej kopalni... tyle dóbr w jednym miejscu, tyle skrzynek! Przeszliśmy się kawałek, jednak zdecydowaliśmy, że mamy wyznaczony cel - znaleźć twierdzę. Do kopalni jeszcze wrócimy.
Po pewnym czasie wykopaliśmy ostatnie kamienie, a naszym oczom ukazały się cegły. Przebiliśmy się przez nie i... prawie wpadliśmy do lawy w portalu Kresu. Uf, było blisko.
W końcu bezpiecznie dostaliśmy się do środka i zaczęliśmy plądrować. Na początku fanty nie były zbyt imponujące, ale wzięliśmy je mimo wszystko (nasz łup!), łącznie ze skrzynkami. Staraliśmy się jakoś nie zgubić w krętych lochach, Ania stosowała jakieś dziwne metody znaczenia drogi przy użyciu piasku... trochę jak Jaś, Małgosia i ich okruszki w lesie.
Znaleźliśmy loch, a w lochu skrzynki, a w skrzynkach sporo płyt (zombiaki z tego lochu chyba lubowały się w winylach) i pszczoły... żadnych znaczników.
Musieliśmy już iść, więc pożegnaliśmy się z Anią, która chciała jeszcze poplądrować i ścieżką z pochodni wyszliśmy na powierzchnię.
w którym zwiedzamy różne starożytne budowle
Jak zwykle spotkaliśmy się w magazynie, gdzie Ania przedstawiła nam plan dzisiejszego spotkania. Będziemy dzisiaj szukać twierdzy w nadziei na znalezienie znaczników do nazwania naszych Kocisów. Na początku musieliśmy zrobić sobie kilka oczu kresu (przy okazji musieliśmy się zaopatrzyć w więcej pereł, bo podeszliśmy do kwestii ich zużycia dosyć pesymistycznie).
Zrobiwszy sobie dziesięć oczu zobaczyliśmy jeszcze tylko, czy wszystko dobrze działa i wyszliśmy na dwór. Przeszliśmy kawałek poza nasz ogródek i puściliśmy jedno oko... straciliśmy je, ale przynajmniej wskazało nam, dokąd iść. Przeszliśmy obok wioski i dotarliśmy do górki, w której planujemy zrobić stację kolejową, gdzie puściliśmy następne. Wywiodło nas w soczyście zielone pola, a potem w średnio gęsty las...
Szukając twierdzy trafiliśmy na pustynię, gdzie przywitała nas... świątynia. Co prawda nie tego się spodziewaliśmy, ale w końcu w piramidzie też mogą być jakieś drogocenne przedmioty!
Zaznaczyliśmy sobie świątynię na mapie i poszliśmy dalej... a raczej z powrotem, bo jakoś dziwnie nas te oczy wiodły. Po drodze trafiliśmy na pustynne pszczoły, ale na szczęście nas nie pożądliły.
W końcu oczy stanęły w miejscu i zaczęliśmy kopać w dół. Po drodze natrafiliśmy na jaskinię z ujściem opuszczonej kopalni... tyle dóbr w jednym miejscu, tyle skrzynek! Przeszliśmy się kawałek, jednak zdecydowaliśmy, że mamy wyznaczony cel - znaleźć twierdzę. Do kopalni jeszcze wrócimy.
Po pewnym czasie wykopaliśmy ostatnie kamienie, a naszym oczom ukazały się cegły. Przebiliśmy się przez nie i... prawie wpadliśmy do lawy w portalu Kresu. Uf, było blisko.
W końcu bezpiecznie dostaliśmy się do środka i zaczęliśmy plądrować. Na początku fanty nie były zbyt imponujące, ale wzięliśmy je mimo wszystko (nasz łup!), łącznie ze skrzynkami. Staraliśmy się jakoś nie zgubić w krętych lochach, Ania stosowała jakieś dziwne metody znaczenia drogi przy użyciu piasku... trochę jak Jaś, Małgosia i ich okruszki w lesie.
Znaleźliśmy loch, a w lochu skrzynki, a w skrzynkach sporo płyt (zombiaki z tego lochu chyba lubowały się w winylach) i pszczoły... żadnych znaczników.
Musieliśmy już iść, więc pożegnaliśmy się z Anią, która chciała jeszcze poplądrować i ścieżką z pochodni wyszliśmy na powierzchnię.
zobacz ten odcinek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz